niedziela, 18 listopada 2012

Bukareszt Rumunia. / Bucharest Romania.


Już od dłuższego czasu, szczególnie gdy jestem pijany mam nieodparte wrażenie że kiedyś, w poprzednim życiu o ile je miałem byłem psem. Wielkim bezpańskim skołtunionym kundlem. Nie wiem skąd bierze się to wrażenie, ale jest naprawdę silne. Jeśli mógł bym w psim życiu wybierać narodowość, to był bym Rumunem. Tak psia Rumunia to jest to.
         Nie pamiętam gdzie je spotkałem po raz pierwszy, tuż po przekroczeniu granicy czy trochę dalej na przydrożnym parkingu. Ale żartów nie było, żadnych uśmiechniętych białych pudli z wymodelowanymi fryzurami na tylnym siedzeniu auta, żadnych labradorów i przyjaznych goldenów bawiących się z dziećmi na zielonej soczystej trawie. To były dobrze zorganizowane watahy najczystszej krwi kundli, które nie przepuszczały żadnego zatrzymującego się samochodu. Psia sprawiedliwość robiła wrażenie. Niezależnie czy była to dwudziestoletnia Dacia czy nowa Beema, starały się tak samo dobrze wymusić swój haracz najczęściej występujący w postaci niedojedzonych podróżnych wiktuałów. Merdały ogonami, łasiły się i ocierały, jeśli to nie przynosiło skutku warczały i szczekały, trudno było ocenić kto jest ważniejszy w tej skomplikowanej relacji, człowiek czy pies. Podobnie brały w posiadanie przystanki autobusowe, ulice, bazary po zakończonym handlu. Było ich wszędzie pełno, czuły się beztrosko, kontestując że ich świat wcale nie musi być jak ten ludzki. Były mądre i nie chciały nic ponad to co naprawdę potrzebowały. Naturalna asceza, zen przez całe życie. Tak, tam na pewno miał bym wiele psich kolegów i koleżanek i bujne życie towarzyskie.
Najlepszym moim psim przyjacielem był Afro, towarzyszył mi przez trzynaście lat od mojego urodzenia. Był kochanym wiernym psem. Na starej żle naświetlonej fotografii jest już tylko czarną kudłatą plamą z czerwonym jęzorem i błyskiem psich oczu. Czas i światło, mówi wystarczy i powoli zabiera co swoje. Obraz traci swoją pierwotną kompozycję i wyrazistość, ale cały czas można Go rozpoznać. Leży spokojnie w pokoju wyklejonym wzorzystą tłoczoną tapetą przy drewnianym małym łóżeczku i liże moją niemowlęcą dłoń wystającą spomiędzy drewnianych szczebelków. Wnętrze wypełnione jest ciepłym miękkim światłem wpadającym przez unoszącą się od wiatru firankę. Zdjęcie musiało powstać latem. Wobec Afra mam wielki dług wdzięczności za spędzony wspólnie czas, i dlatego myślę sobie że kiedyś się jeszcze spotkamy, może w  Rumunii w Bukareszcie, ja będę psem a on człowiekiem.