Już od dłuższego czasu,
szczególnie gdy jestem pijany mam nieodparte wrażenie że kiedyś, w poprzednim
życiu o ile je miałem byłem psem. Wielkim bezpańskim skołtunionym kundlem. Nie
wiem skąd bierze się to wrażenie, ale jest naprawdę silne. Jeśli mógł bym w
psim życiu wybierać narodowość, to był bym Rumunem. Tak psia Rumunia to jest to.
Nie pamiętam gdzie je spotkałem po raz
pierwszy, tuż po przekroczeniu granicy czy trochę dalej na przydrożnym
parkingu. Ale żartów nie było, żadnych uśmiechniętych białych pudli z
wymodelowanymi fryzurami na tylnym siedzeniu auta, żadnych labradorów i
przyjaznych goldenów bawiących się z dziećmi na zielonej soczystej trawie. To
były dobrze zorganizowane watahy najczystszej krwi kundli, które nie przepuszczały
żadnego zatrzymującego się samochodu. Psia sprawiedliwość robiła wrażenie.
Niezależnie czy była to dwudziestoletnia Dacia czy nowa Beema, starały się tak
samo dobrze wymusić swój haracz najczęściej występujący w postaci
niedojedzonych podróżnych wiktuałów. Merdały ogonami, łasiły się i ocierały,
jeśli to nie przynosiło skutku warczały i szczekały, trudno było ocenić kto
jest ważniejszy w tej skomplikowanej relacji, człowiek czy pies. Podobnie brały
w posiadanie przystanki autobusowe, ulice, bazary po zakończonym handlu. Było
ich wszędzie pełno, czuły się beztrosko, kontestując że ich świat wcale nie
musi być jak ten ludzki. Były mądre i nie chciały nic ponad to co naprawdę
potrzebowały. Naturalna asceza, zen przez całe życie. Tak, tam na pewno miał
bym wiele psich kolegów i koleżanek i bujne życie towarzyskie.
Najlepszym
moim psim przyjacielem był Afro, towarzyszył mi przez trzynaście lat od mojego urodzenia.
Był kochanym wiernym psem. Na starej żle naświetlonej fotografii jest już tylko
czarną kudłatą plamą z czerwonym jęzorem i błyskiem psich oczu. Czas i światło,
mówi wystarczy i powoli zabiera co swoje. Obraz traci swoją pierwotną
kompozycję i wyrazistość, ale cały czas można Go rozpoznać. Leży spokojnie w
pokoju wyklejonym wzorzystą tłoczoną tapetą przy drewnianym małym łóżeczku i
liże moją niemowlęcą dłoń wystającą spomiędzy drewnianych szczebelków. Wnętrze
wypełnione jest ciepłym miękkim światłem wpadającym przez unoszącą się od wiatru
firankę. Zdjęcie musiało powstać latem. Wobec Afra mam wielki dług wdzięczności
za spędzony wspólnie czas, i dlatego myślę sobie że kiedyś się jeszcze
spotkamy, może w Rumunii w Bukareszcie,
ja będę psem a on człowiekiem.