niedziela, 3 marca 2013

Józek / Józek

                    
Wahał się, był niespokojny. W końcu wstał i poszedł do kuchni, zza lodówki wyciągnął świeże nie napoczęte dość osobliwe trzy czwarte. Długo wlewał do metalowego kubka.
Pił mocno spragniony, odstawił od ust, ochłonął i dopił krople, które pozostały na dnie. Częstował. Nie chciałem. Włączył elektryczny czajnik, wrzucił owocową Sagę i zalał wrzątkiem, popijał małymi łykami patrząc w cichy pejzaż za oknem. Parującym kubkiem ogrzewał dłonie.
Poznałem Go kilkanaście lat temu. Przyjechałem zimowym rankiem, miałem kamerę. Oprowadzał mnie, opowiadał o Ponurzycy: to jest Czarci dół, tu taki wąwóz a to źródełko. Taka mała geografia. Poznałem Józka bo G. miał dom w Ponurzycy, przyjeżdżaliśmy na plenery potem na grille i piwa. Przychodził pogadać, nieraz coś zjadł, napił się. Czasem przyjeżdżałem sam, włóczyć się po lesie. Spotykaliśmy się przypadkiem.
Józkowa kuchnia była czarną otchłanią. Kilka lat temu była awaria, komin się zapchał musiało nieźle buchnąć. Wszystko było czarne, pokryte ciężkim pyłem. Na ścianach świeciły resztkami dnia poprzecierane święte obrazki. Nalał raz jeszcze, do herbaty a może do nowego kubka. Przeszliśmy do pokoju. Usiadł na łóżku, stoicko czekał na nowe siły. Był nieruchomy, stapiał się z pejzażem wnętrza.  Przyroda brała w posiadanie środek, wchodziła bez pytania przenikając się z podłogą, ścianami, resztkami mebli. Liście, sosnowe kolki, patyki, pajęczyny. Pełne równouprawnienie z człowieczym. 
Wyszedł trochę niechętnie dopiero po kilkunastu minutach wędrówki zaczął się uśmiechać jakby powracał. Tu jest wąwóz, tu jest krzyż, tu był młyn, rozpoczął swoją baśniową opowieść. Niedawne mieszało się ze starym, rzeczywiste z wyobrażonym. Zrobiło się zupełnie ciemno, Józek dopiero się rozkręcał.